sobota, 26 maja 2012

4. That's what you do, baby. Hold it down, dare.

No to... cześć.
Nie pisałam tu jakiś miesiąc, ale nie miałam na to za bardzo czasu, a do tego miałam też lenia w dupie i nadal mam. Wiecie, że zbliża się koniec roku szkolnego ( TAAAAK! ) i trzeba poprawiać oceny ( NIEEEEE! )
Tak więc miałam Wam pokazać, jak Bandit wygląda w tym opowiadaniu. Szukanie nie zajęło mi długo i w końcu znalazłam odpowiednią, która nie jest podobna do swoich opowiadaniowych rodziców, ale bardzo mi tutaj pasuje. Oglądałyście teledysk "Smokers Outside The Hospital Doors" zespołu Editors? Jeżeli nie, to tu macie dziewczynę, która w nim występuje, a teraz naszą B.

Postaram się jeszcze znaleźć dziewoja, który nadawałby się na Lenny' ego.
No a teraz czytajcie i komentujcie.
Bajobaj.

+ Dziękuję Wam za te komentarze! *___* Żebyście widziały, jak mię mordka cieszy jak je czytam! Kochane jesteście ;3

____________________________________________________________


Gerard siedział zamknięty w swojej pracowni z kubkiem herbaty w dłoniach i rozmyślał o dzisiejszym dniu.
Pani Iero wydawała mu się bardzo sympatyczną kobietą i zdawało się, że sama doskonale zdaje sobie z  tego sprawę. Imponowała Gerardowi swoją otwartością i pewnością siebie. Nie codziennie spotyka się sześćdziesięciolatkę z takim wigorem i Frank powinien się ciszyć, że ma taką matkę. Way czuł, że pani Linda doskonale dogadałaby się z jego mamą, która była równie cudowną kobietą i chociaż wszyscy sąsiedzi darzyli ją wielką sympatią, to Donna potrzebowała przyjaciółki właśnie takiej jak Linda.
Frank zrobił na Gerardzie pierwsze dobre wrażenie, ale teraz zachowywał się jakoś inaczej. Wcale się nie uśmiechał i burczał na wszystko, co mówiła lub robiła jego matka. Do tego szybko urywał kontakt wzrokowy i równie szybko kończył rozmowę. Co jeśli Frank po prostu go nie lubi i z tego wynika jego zachowanie? Gerard jednak nie miał zamiaru tak po prostu zrywać znajomości z nim. Nie chciał, by przyszedł tak po prostu odebrać obraz, a potem już nigdy nie pokazał mu się na oczy. Way chciał mieć przyjaciela. Kogoś komu mógłby powiedzieć wszystko. Zawsze mógł wygadać się bratu, albo mamie, ale on potrzebował zaufanej osoby z zewnątrz. Kiedyś miał wielu znajomych, ale ostatni raz widział się z nimi na pogrzebie Lyn, a potem zamknął się w domu ze swoją córką i nie rozmawiał z nikim przez dłuższy czas.Kontakty zostały zerwane, a z resztą byli to tylko koledzy do imprezowania, nic więcej. Gee miał nadzieję, że Frank da się bliżej poznać i może coś między nimi zaowocuje, bo ostatnie czego chciał Way, to zaprzepaścić okazję na znajomość z  kimś takim jak Iero.


Bandit siedziała przed pustą, białą kartką i kompletnie nie wiedziała jak przelać swoje uczucia na papier. Chciała namalować coś konkretnego, bo bezsensowne bazgroły wykonane w akcie desperacji stanowiły już połowę szuflady. Złość, smutek, bezsilność, to właśnie czuła. Próbowała nie zwracać na to uwagi i namalować coś wesołego i pięknego, ale nie wychodziło. Barwy, linie, styl, wszystko było nie tak. Wyrzucała kartki za siebie coraz bardziej zdenerwowana, bo nie znosiła, gdy coś jej nie wychodziło i była bardzo niecierpliwa. Przez przypadek potrąciła puszkę czerwonej farby, która przewróciła się, a jej zawartość wypłynęła na podłogę. B zamoczyła rękę w substancji, a następne przejechała nią po ramieniu. Za chwilę jej flanelowa, granatowa koszula znalazła się na podłodze, a później pozostałe części jej garderoby. Położyła się na podłodze i zaczęła rozsmarowywać po sobie farbę. Jej szyja, ramiona, brzuch i nogi przybrały barwę krwistej czerwieni. Otworzyła dwie następne puszki z  czarną i białą farbą. Twarz wysmarowała sobie na biało, a oczy podkreśliła czarną barwą. Była naga, pokryta tylko zasychającą farbą. Usiadła i oparła brodę na kolanach. Czuła się kimś innym. Farby, które ją pokryły uczyniły z  niej inną osobę, ale dalej z tymi samymi uczuciami. Maska, którą przywdziała nie zamaskowała jej uczuć, nie zmieniła stanu ducha. Łzy powoli zaczęły spływać po jej pofarbowanych policzkach, zostawiając na nich rozmyte ślady. Myślała dlaczego właśnie tak się czuje i przez kogo. Odpowiedz przyszła jej tak samo szybko, jak i pytanie, które sobie zadała. Cierpiała, bo obraziła Lenny' ego i cierpiała przez samą siebie. Nagle zerwała się na równe nogi i szybko naciągnęła na siebie czarne spodnie i flanelową koszulę. Pobiegła do przedpokoju i naciągnęła czarne, ciężkie glany. Nie zważając na to, że jest zapłakana, a do tego cała wymalowana farbami, wybiegła z  domu nie informując o tym ojca.
Szła prawie pustymi uliczkami New Jersey. Nie bała się chodzić sama po zmroku, mimo tego, że była to raczej spokojna część miasta i ludzie zbytnio nie przechadzali się tu w środku nocy, to dużo słyszało się o napaściach i kradzieżach. Biegła ile sił w nogach i dyszała ciężko ze zmęczenia, głęboko nabierając powietrze w płuca. W końcu znalazła się na miejscu.
Dookoła unosiły się białe obłoki mgły i widać było tylko czarne, grube pnie drzew. Słychać było szum wiatru i szelest liści, a i sowy dawały o sobie znać. Nieopodal było widać most. Był stary i opuszczony. Nie miało znaczenia czy była ciemna, zimna noc czy ciepły, letni poranek, tu smutek jakby unosił się w powietrzu. Dziewczynie przypomniało się, jak przyszła do nowej szkoły i poznała Lenny' ego. Po tygodniu znajomości na rzecz całodniowej przechadzki po mieście zerwali się z lekcji i wtedy właśnie znaleźli ten most. Przysięgli sobie, że będzie to ich wspólne miejsce i nikogo nie będą tu przyprowadzać. Zawsze przychodzili tu, kiedy było im źle lub kiedy chcieli pobyć sami. Czasem przychodzili razem, a czasem osobno, by przemyśleć różne sprawy. Bandit była pewna, że jej przyjaciel tu jest.
-Lenny!- krzyknęła, ale nikt jej nie odpowiedział. Szła i była coraz bliżej mostu, cały czas wykrzykując to samo imię. Z każdym jego wypowiedzeniem, traciła nadzieję na znalezienie chłopaka. Weszła na most rozglądając się dookoła, a później uważnie patrząc pod nogi. Nagle zauważyła skuloną sylwetkę i utkwiła w niej wzrok. To był Lenny. Spał szepcząc coś niezrozumiałego przez sen, a Bandit uśmiechnęła się prawie niewidocznie na ten widok. Podeszła do niego i potrząsnęła nim kilka razy by się obudził, aż w końcu chłopak ocknął się i spojrzał na nią swoim zaspanym, a jednocześnie rozgoryczonym wzrokiem.
- Czego chcesz?- zapytał stanowczo zagryzając wargi ze złości i stresu.
- Przyszłam tu, bo to nasze miejsce- odpowiedziała, siląc się na obojętny ton głosu i chyba nawet jej się to udało.
- Nie, to nie jest nasze miejsce- zaprzeczył- To jest moje miejsce- uśmiechnął się szyderczo.
- Od kiedy?- zaciekawiła się.
- Od teraz, to ja je znalazłem i jest moje, więc się tu więcej nie pokazuj- powiadomił ją i wstał, a potem ruszył przed siebie.
- Nie Ty znalazłeś to miejsce, tylko razem je znaleźliśmy,a  z resztą nie przyszłam tu, by kłócić się o jakiś głupi most!- krzyknęła idąc za nim i potykając się o kamienie.
- A po co?- zainteresował się i spojrzał jej głęboko w oczy, zatrzymując się.
Bandit była sparaliżowana strachem i bała się, że nic nie wykrztusi i nie uratuje tego, co sama zniszczyła. Nigdy nie przepraszała nikogo za swoje ostre słowa, których nie uważała teraz nawet za szczerą prawdę, tylko chęć upokorzenia.
- Prze..przepraszam- wykrztusiła w końcu i napotkała zdziwione, a jednocześnie rozbawione spojrzenie blondyna.
- Nie wierzę!- wykrzyknął- Bandit Lee Way przeprasza!
- Możesz się ze mnie nie nabijać?- zdenerwowała się.
- Jasne, jasne. Przyszłaś tu do mnie cała wysmarowana farbami i teraz mnie przepraszasz. Czy to nie śmieszne?- śmiał się dalej.
- Nie, to wcale nie jest śmieszne- odburknęła i znowu zrobiła tą pozę, której Lenny tak bardzo nie lubił. Spięta z założonymi rękami i obrażoną miną.
- Dlaczego taka jesteś Way?- zapytał
- Niby jaka?- zdziwiła się.
- Dlaczego zgrywasz taką ważną? Dlaczego nie potrafisz śmiać się z siebie?- pytał, uderzając tym w serce przyjaciółki, dla której było już za dużo emocji na dziś.
- Skoro Ci to nie odpowiada to...- urwała i już chciała odchodzić, ale blondyn złapał ją za rękę i zatrzymał.
- Nie chcę Ci dopiec B. Jesteś najlepszą dziewczyną jaką znam, ale chce byś wiedziała, co Cie niszczy. Jesteś dla mnie ważna i nie musisz się zmieniać dla mnie, ale zrób to dla siebie.- uświadomił ją. Jednak chciał dla niej dobrze i chyba ich spór został zażegnany.
- Dziękuję Ci Lenny- uśmiechnęła się do niego.- Chciałam Ci powiedzieć, że mi Ciebie bardzo brakowało- rzekła, a chłopak znów przybrał zdziwiony wyraz twarzy.
- Możesz się śmiać jak chcesz- zrobiła zrezygnowaną minę i zaczęła iść przed siebie. Lenny podbiegł do niej i przytulił się mocno do jej placów, naciągając zapach jej ulubionych perfum i farby, która zaczęła kruszyć się na jej ciele.
- Nie, nie! Jednak to dziękuję, było śmieszniejsze- stwierdził.
Kiedy  B powiedziała, że jej go brakowało, poczuł się doceniony, bo nigdy od nikogo nie usłyszał takich słów i był pewien, że już nie usłyszy. Być może Bandit.bardziej się przed nim otworzy i obydwoje zaczną traktować się z większym szacunkiem po tej kłótni i nabiorą do siebie większego zaufania, bo tak naprawdę w tym świecie gdzie liczy się tylko sława, pieniądze i kłamstwa dla zysku, mogą liczyć tylko na siebie.


poniedziałek, 30 kwietnia 2012

OneShot

Uraczyłam Was dziś one shot' em i mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo nawet mi się moje wypociny spodobały.
To czytajcie sobie (-:

_________________________________________________________________________________

- Iero mógłbyś powtórzyć pytanie?- powiedział gruby, męski głos.
- Jakie pytanie?- chłopak podniósł głowę z ławki i spojrzał na rozeźlonego matematyka.
- Te które Ci zadałem Ty życiowy nieudaczniku. Jesteś nikim Iero- zaśmiał się szyderczo i skierował w stronę tablicy.
Brunet szybko wrzucił swój zeszyt do plecaka i wybiegł z klasy. Przecież z matmy i tak miał same pały.
Był nikim. Cały czas to słyszał. Jedno wielkie nic, które nie wiadomo po co chodzi po tym świecie i które niepotrzebnie ktoś ratował po próbach samobójczych. Przecież i tak był nic nieznaczącym śmieciem. W życiu, w szkole i w domu. Już nie raz został pobity lub wyśmiany i nie raz dostał kopa od losu. Doświadczył już wszystkiego, więc teraz mógł umrzeć. No może nie wszystkiego, ale to uczucie jest tylko dla "wybranych".
Biegł przed siebie nie zważając na uwagi potrąconych przez siebie przechodniów. Sam nie wiedział dokąd idzie. Czy on jeszcze w ogóle miał gdzie iść? Rodzice nie chcieli go w domu i już dawno się go wyrzekli. Po co im syn, który nic nie potrafi i do niczego w życiu nie dojdzie. Przyjaciół też nie miał żadnych. Cały czas chodził zdołowany, więc kto by się miał przejmować jego problemami skoro miał swoje własne. Frank wiedział, że nigdzie nie ma dla niego miejsca. Był zbędnym elementem w układance, który nic nowego do niej nie wprowadzał. Podobno na każdego czeka jego "druga połowa", ale on zwątpił, że takowa kiedykolwiek się pojawi. Zawsze chciał i wierzył w to, że miłość istnieje i wprowadza człowieka w błogi stan, ale stracił nadzieję, że i go to czeka. Przez całe swoje życie szedł sam i wbrew pozorom wcale nie było mu z tym dobrze. Miał dosyć samotności i chciał mieć kogoś, kto będzie się o niego troszczył i o którego i on będzie mógł zadbać. Był pewien, że byłby najlepszym chłopakiem jakiego można by było sobie wymarzyć i mógłby zrobić dla ukochanej osoby wszystko. Miłość jest warta poświęceń.
- Eeej gdzie tak lecisz? Obijasz wszystkich ludzi. Dom Ci się pali czy jak?- młody nieznany mu chłopak trzymał go za ramiona i mówił śmiejąc się przy tym.
- Potrąciłem Cię? Przepraszam- odrzekł Iero i już miał biec dalej, ale chłopak dalej uniemożliwiał mu ruch i wpatrywał się w jego miodowe tęczówki. Ów chłopak wyglądał dość dziwnie. Ciemne blond włosy, które były idealnie wyprostowane i opadały mu na zielone oczy i prostokątne, biało- czarne okulary. Chłopak był chudy i wysoki. Przystojny na swój sposób.
- Gdzie lecisz? Naprawdę, pali się?- zapytał go blondyn i uśmiechał  znowu, dalej nie puszczając jego ramion
- Nie i sam nie wiem gdzie idę- Frank posmutniał i spuścił wzrok. Przygnębiała go myśl, że pomimo tego, że jeszcze ma dach nad głową, to i tak czuje, że nie ma gdzie się podziać.
- Ej nie smuć się. Jak masz na imię?- zapytał i w końcu zdjął dłonie z jego barków.
- Frank- odpowiedział mu i uniósł wzrok.
- A ja Mikey, to co pogadamy Frank?- zaproponował, a kiedy zobaczył jak brunet twierdząco pokiwał głową, pociągnął go za rękę na ławkę w parku, znajdującym się nieopodal.
Siedzieli razem w ciszy i napawali się letnim popołudniem. Zielone korony drzew chroniły ich przed słońcem, rzucającym promienie na ich odziane w czerń blade ciała.
- Czy coś się stało Frank?- zapytał w końcu Mikey, nie patrząc nawet na bruneta. Liczył, że brak kontaktu wzrokowego trochę go ośmieli.
- Musiałbym Ci opowiedzieć całe swoje życie, ale nie zrobię tego- odparł Frank.
- Bo się nie znamy?- Mikey w końcu uraczył go spojrzeniem.
- Nie dlatego. Po prostu nie chcę Cię zanudzać- odpowiedział mu i dalej patrzył w przestrzeń.
- No to powiedz  w skrócie- zaproponował mu blondyn i rozsiadł się na ławce.
- Chodzi o to, że nikogo nie obchodzę, że nie mam własnego miejsca na ziemi, nie mam przyjaciół. Nawet właśni rodzice mnie nie chcą. To tak żałośnie brzmi. Nigdy nikomu o tym nie mówiłem- Frank poczuł się lepiej, kiedy wygadał się Mikey' emu, ale obawiał się jego reakcji. Może go wyśmieje, może zrozumie, albo stwierddzi, że wszystko wyolbrzymia.
- Może to brzmi żałośnie, ale to smutne- odparł Way, patrząc w oczy Iero.- Ja też tak kiedyś miałem- dodał.
- A teraz?-zaciekawił się.
- Znalazłem ludzi, którzy podzielają moje zainteresowania. Dzięki nim wiem, że nie jestem z tym wszystkim sam. Zaczynamy od rozmów na temat muzyki czy filmów, a potem nawet nie wiemy kiedy i już zaczynamy zwierzać się sobie z najbardziej krępujących problemów.- Mikey wyraźnie ekscytował się mówiąc o tym Frankowi. Człowiek nie zauważa nawet kiedy granica między zwykłym koleżeństwem zamienia się w prawdziwą przyjaźń. - Pamiętaj Frank nigdy nie pchaj się w nie swoje tereny. Bogate i popularne dzieciaki nie chcą takich jak my. Stój w swoim szeregu, dobrze Ci radzę- dopowiedział i była to absolutna prawda.
- Nigdy w ten sposób nie myślałem- przyznał Iero.
- Bo zawsze myślałeś nad tym, że wszystko jest nie tak, a nie o tym, jak to zmienić prawda?- zagadnął go.
- Prawda- odrzekł- Dziękuję Ci Mikey- uśmiechnął się do niego najpiękniej jak tylko potrafił.
- Nie ma za co- odwzajemnił uśmiech i podciągnął się na ławce.
- Jest. Kiedy wszyscy mówią, że jesteś nikim i kiedy Ty sam zaczynasz w to wierzyć, to taka rozmowa otwiera oczy- przyznał i był bardzo wdzięczny blondynowi i jeśli nawet to była pierwsza, a zarazem ostatnia rozmowa w ich życiu, to i tak była bardzo potrzebna Frankowi.
- Nie jesteś nikim Frank i nigdy nie daj sobie tego wmówić.Każdy z nas ma swoją wartośc i powinien być świadomy ile znaczy- Mikey otoczyła kolegę ramieniem, a on wcale się przed tym nie bronił.Było mu dobrze.- Poza tym nie jesteś jakimś chuliganem żeby ludzie traktowali Cię jak śmiecia- dodał.
- Skąd wiesz, że nie jestem?- Frank uśmiechnął się lekko.
- Komu taka drobna, urocza osóbka mogłaby zrobić krzywdę?- Mikey złapał go za podbródek i spojrzał głęboko w oczy. Frank nie bronił się przed żadnym gestem blondyna, bo po prostu nie wierzył w to, co się działo. Myślał, że mu się to śni. Siedział sobie na ławce w parku przytulony do chłopaka, który mówił mu takie cudowne rzeczy i czuł, jak wszystkie problemy chowały się gdzieś pod tonami szczęścia, które go właśnie zalewało.
Teraz żadem z nich nie miał odwagi zabrać głosu i chyba nawet nie chcieli przerywać tej chwili. Słowa były teraz zbędne. ich oczy mówiły wszystko. Życie składa się z wielu przypadków, a to był właśnie jeden z nich. Frank mógłby nawet podziękować nauczycielowi za nazwanie go nieudacznikiem i doszczętnym wkurzeniem go tak, że aż wybiegł z klasy, bo dzięki temu, że o tej porze i tego dnia uciekł z lekcji, spotkał Mikey' ego. Osobę, którą znał niecałą godzinę, a już uznał za najważniejszą w swoim życiu. Nie miał nikogo, więc jedna rozmowa wystarczyła by uznał kogoś za ważnego dla siebie. Jednak to było inne uczucie. Takie nietypowe. Opisywane w wielu książkach, jako coś nadzwyczajnego. Innych słów nie dało się użyć, opisując coś tak wspaniałego.
Frank zobaczył, jak razem z Mikey' em nieświadomie zbliżają się do siebie. Jak ich usta dzielą zaledwie milimetry.Obydwoje wiedzieli co to oznacza i obydwoje byli pewnie swoich uczuć i zamiarów wobec siebie. Frank musnął wargi blondyna swoimi, a gdy zobaczył, że on również chce go pocałować, wpił się w jego wargi. Rozkoszował się słodkim smakiem jego ust. Pierwszy raz się całował i pierwszy raz czuł się tak wspaniale. To niesamowite, że w ciągu godziny jego życie tak się zmieniło. To wydawało się być niemożliwe, a jednak stało się realne.
Mikey i Frank co chwilę przerywali pocałunek by spojrzeć sobie w oczy lub wymienić niewinne uśmiechy.W tej chwili park zamienił się w raj, a oni w beztroskie anioły, które nie bały się okazywać sobie uczuć.
Kiedy się załamujemy i z dnia na dzień czuje,y się coraz słabsi, wiedzmy, że cuda się zdarzają. Na naszej drodze może pojawić się osoba, która wypełni pustkę w naszych sercach.
Nie jesteśmy zbędnymi elementami układanki. Każdy jej element jest tak samo potrzebny i nieważne czy ma być na środku czy przy samej krawędzi, bo to on tworzy całość.

sobota, 21 kwietnia 2012

3.Bitch, the end of your lives are near this shit been mine!

Bandit słuchała muzyki zamknięta w swoim pokoju. Od dwóch dni nie widziała się z Lennym, który najwidoczniej odpuścił sobie szkołę. Minęły zaledwie dwa dni, a B już zdążyła stęsknić się za głupkowatym blondynkiem, który dzień w dzień zapewniał jej mnóstwo wrażeń. Tak naprawdę był jedynym, który chciał spędzać czas z nijaką Bandit Lee Way. Pomimo tego, że jej ojciec był znanyn i cenionym artystą, jej ludzie woleli unikać. W sumie jej ciągłe zmiany nastrojów i ogólnie to, że była jedną z tych dziewczyn, które od zawsze miały nie po kolei mogła innych do siebie zniechęcać.

~

-Niech pani usiądzie- Gerard pośpiesznie zrzucił z krzesła swoje przybory malarskie i podsunął starszej kobiecie.
-Ah co za zapach!- zaciągnęła się i zamknęła oczy- Od razu czuć, że przebywa tu prawdziwy artysta- spojrzała na bruneta z podziwem, co chwilę trzepocząc długimi, sztucznymi rzęsami i formując krwistoczerwone usta w dzióbek.
- Czego sobie pani życzy pani Iero? Frank nie bardzo wiedział co by się pani naprawdę spodobało- Gerard naciągnął na siebie biały fartuch wymazany gdzie nie gdzie farbami i uśmiechnął się nieśmiało do widocznie oczarowanej jego pracownią ( i nim samym oczywiście ) kobiety.
- Mój syn wspominał coś o portrecie, ale nie uznałam tego za najlepszy pomysł. Myślę że nie oddałby wystarczająco mojego piękna- powiedziała pewna siebie i zaczęła powoli zbliżać się do Way' a.
- Co ma pani na myśli?- zapytał.
- Hm... Myślę że nie każda kobieta w moim wieku może pochwalić się takim ciałem. Co o tym myślisz... Gerard?- rzekła przesuwając dłonią po jego prawym ramieniu.
- No... ma pani rację- odpowiedział nieco skrępowany.
- Więc akt jest chyba najlepszym rozwiązaniem- pogłaskała go ręką po karku, a on już czuł jej gorący oddech na swoim policzku.
Przymknął oczy i westchnął cicho. Po chwili jednak odszedł od Lindy na bezpieczną odległość i kazał jej się przygotować. Upił duży łyk wody z butelki stojącej na biurku. Nie miał pojęcia jak te głupia zaloty do tego ze strony starszej kobiety mogły wprowadzić go w stan... podniecenia? Chyba to sygnalizowała jego reakcja. W sumie kobieta nie wyglądała na swój wiek i była bardzo zgrabna. Co prawda przesadzała z makijażem, ale czego się nie robi by ukryć swój wiek.
- Oh Frankie na reszcie jesteś!- Linda wyskoczyła zza parawanu owinięta w jedno z  prześcieradeł, na których Gee też lubił tworzyć.
- Mamo?! Dlaczego się tak rozebrałaś przed Gerardem?!- krzyknął i naskoczył na matkę, próbując ją zakryć własnym ciałem.
- Frank!- próbowała go od siebie odepchnąć- Gerard będzie mnie malował!
- Tak... nago?- zapytał zaskoczony- Mamo chyba zwariowałaś- zmierzył ją wzrokiem.
- Uważasz, że jestem stara i brzydka i nie powinnam nikomu się pokazywać?!- zdenerwowała się i podbiegła do Gerarda.
- Nie powiedziałem tego!- odkrzyknął jej.
- Uspokoicie się?- Gee przerwał im ich małą kłótnię- Namaluję panią, tak jak pani sobie tego życzy,a  Ty Frank siedź cicho i czekaj, ok?
- No... no dobra- zawahał się i usiadł na krześle wcześniej zajmowanym przez matkę.
- Zaczynamy?- zapytała uradowana pani Iero gotowa już do zrzucenia ostatniego materiału, który ją pokrywał.
- Tak, tak- odrzekł Gee, stojąc przed swoją sztalugą.
Kobieta odrzuciła prześcieradło i odetchnęła głęboko jakby dusiła się pod lekką, białą tkaniną.
Way malował matkę nowo poznanego kolegi. Już przyzwyczaił się do tego, że stoi przed nim dziwnie wygięta i na dodatek naga, ale Frank nie bardzo. Cały czas siedział z głową w dłoniach, a Gee chichotał, gdy tylko na niego spojrzał. Pani Linda narzekała na ból kręgosłupa, ale kiedy Gerard proponował jej przerwę stanowczo odmawiała. Co chwilę poprawiała włosy i pytała, czy aby któraś z części jej ciała nie zmieniła swojego położenia. Ogółem była kłopotliwą modelką.
- Tato...- Bandit otworzyła drzwi pracowni i zaniemówiła. Obcy zażenowany facet, siedzący w kącie, naga, roześmiana kobieta, która zaczęła jej machać, a na dokładkę jej ojciec, któremu kopara opadła do ziemi.
- Tato?- powtórzyła.
- Bandit kochanie- Gee uśmiechnął się sztucznie i rzucił prześcieradło na panią Lindę, która o mało nie spadła z podestu.- Poznaj to pani Linda, a to jej syn Frank- wskazywał.
- A i malujesz nagą panią Lindę, a potem nagiego pana Franka?- zapytała.
- Nie!- wykrzyknął Iero, gdy wyobraził sobie, że miałby stanąć nago przed facetem.
- No to ja nie przeszkadzam- nastolatka nie zwróciła na niego uwagi i zamknęła za sobą drzwi.
- Możemy kontynuować?- Linda znów była w pełnej gotowości.
- Możemy, Frank mógłbyś coś dla mnie zrobić?- zapytał czarnowłosy.
- Mów- odrzekł
- Idź proszę do B i poproś ją o brązowe farby. Niech da wszystkie odcienie jakie ma- powiedział i uśmiechnął się do niego lekko.
- No dobrze- Frank podniósł się i wyszedł.

~

-Bandit!- krzyknął szatyn, wchodząc po schodach prowadzących na piętro.- Co to za imię- powiedział do siebie pod nosem i znów krzyknął do dziewczyny.
- MATKO BOSKA co to za imię!- dziewczyna wzdrygnęła się na jego dźwięk i wyszła na korytarz.
- Też uważasz, że jest brzydkie?- zapytał.
- No i Frank też nie lepsze- odparła- O co chodzi?
- Twój ojciec prosił o brązowe farby- powiedział.
- Chodź za mną- nastolatka skierowała się do swojego pokoju,a  gość podążył za nią. Czerwone ściany, mnóstwo plakatów zespołów, których on sam kiedyś słuchał i fragmenty piosenek zapisane flamastrem na drzwiach. Uśmiechnął się sam do siebie na ten widok, bo od razu przypomniały mu się jego młodzieńcze lata.
- Proszę- Bandit podała mu tubki z farbami.
- Dzięki- odpowiedział- Dobrej muzyki słuchasz- uśmiechnął się do niej.
- Wiem- odwzajemniła uśmiech i zamknęła drzwi za Iero,

~

- Frank gdzieś ty był z tymi farbami?!-zbulwersował się Gee i wyrwał Frankowi tubki, które ten trzymał w rękach.
- Przepraszam- odrzekł
- Przepraszam, przepraszam, a ja tutaj łysa jestem!- krzyknęła Linda, a Frank nie wiedział o co chodzii wrócił na krzesło, na którym wcześniej siedział.

- Skończyłem!- krzyknął uradowany Gerard i rzucił pędzel na podłogę uprzednio wycierając go w swój fartuch. Pani Iero poszła się ubrać,a  gdy w końcu zobaczyła dzieło Way' a była w ogromnym szoku, że tak pięknie uchwycił nawet najmniejszy szczegół.
- Frank może przyjdziesz jutro odebrać obraz, bo muszę go zostawić do wyschnięcia- Gerry uśmiechnął się do Franka.
- Dobrze przyjadę- zapewnił go.
- Dziękuję Gerard- Linda podeszła do Way' a i pożegnała go całując prosto w usta.
- Nie ma za co- odpowiedział jej i zamknął za nią drzwi.
- Jak ona się zachowuje?- Frank przewrócił oczami.
- Oj tam przestań nie bądź taki sztywny Frankie- zaśmiał się i pogłaskał go po ramieniu, a Frank uraczył go dość dziwnym spojrzeniem.
- Cześć- rzucił tylko brunet i wybiegł z mieszkania Gerarda.
_______________________________________

Jest następny! Miał być tydzień temu, ale wena mnie opuściła. : (
Ten odcinek też nie jest najlepszy...
DOMINIKA NIE FOCHAJ SIĘ MENDUCHO!
Mam szlaban więc piszę po kawałku kiedy tylko jestem sama!
Robię to dla Ciebie i bądź mi wdzięczna! No dobra nie musisz XD

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

2. I’m a child to your voice and I know. Know nothing stays forever.

Bandit obudziła się w środku nocy zlana zimnym potem. Od ostatniej rocznicy śmierci jej matki, prześladował ją ten sam sen, a raczej koszmar. Najpierw wypadek matki i jej martwe ciało w całkowicie zmasakrowanym samochodzie, potem zrozpaczona twarz dziecka. a następnie jej śmiejący się ojciec, całujący inną kobietę. B nie widziała jej twarzy, ale widziała usta. Blade, wąskie. To nie były te piękne usta jej mamy, więc kogo?
Czy ten sen coś znaczy? Czy warto się nim przejmować? Czy to po prostu jeden z tych nie mających sensu snów, o których za parę dni się nie pamięta? A może jednak nie? Może jej ojciec kłamie, albo nie jest świadomy tego co tak naprawdę mówi, bo tak naprawdę nie wiadomo co się wydarzy i co w danym momencie pomyślimy. Nie wiemy co zrobimy i w kim się zakochamy i czy w ogóle się zakochamy.
Nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć, więc czy nie popełniamy błędu, składając obietnice?

~

- Cześć tato- Bandit przywitała ojca, zajadając się płatkami.
- Cześć B, co tam jesz?- zapytał, podchodząc do kuchennego blatu.
- Płatki, chcesz?- pomachała niebieskim kartonowym pudełkiem z wizerunkiem jakiegoś zielonego, obrzydliwego ufoludka z jednym okiem.
- Nie dzięki- skrzywił się na sam widok i zaczął parzyć sobie swoją ulubioną, czarną kawę. - Podwieźć Cię do szkoły?
- Nie, pójdę z Lenny' m.- odpowiedziała i zaczęła pakować zeszyty do torby. 
- Z tym Twoim Lenny'm?- ojciec puścił jej oczko- Dobrze- uśmiechnął się.
- Jakim moim tato?- zbulwersowała się.- Jeśli masz ochotę powiedzieć "O moja mała córeczka jest zakochana!" to mam dla Ciebie wiadomość. Nie, nie zakochałam się- naburmuszona wyszła na przedpokój i już naciągała granatowe trampki.
- Dlaczego się tak denerwujesz? Przecież nic takiego nie powiedziałem- zdziwił się i poszedł za nią.- W sumie ten Lenny, to miły chłopak i...
- Za bardzo się wtrącasz tato- przerwała mu córka i wybiegła z domu.
B była zdenerwowana. Natychmiast nasunęła słuchawki na uszy i szła w kierunku szkoły, nie oglądając się na innych. Nawet na Lenny' ego z którym miała iść, a zamiast tego on biegł za nią i wykrzykiwał jej imię. 
Miała swoje fochy, od tak po prostu. Miała 15 lat, a jak wiadomo, to najgorszy wiek jaki może być. Pierwsza trudna decyzja, związana z wyborem szkoły, pierwsze miłości i próby samobójcze, które w przypadku Bandit kończyły się tym, że dziewczyna odkłada narzędzie zbrodni i płakała w poduszkę nie móc wybaczyć sobie, że znów zaprzepaściła okazję na spotkanie z matką. Nie wierzyła w Boga i historyjki o nim, ale wierzyła, a przynajmniej chciała wierzyć, w to, że po śmierci będzie dane jej spotkać się z Lindsey.
- Bandit! B! Zaczekaj proszę!- chłopak wykrzykiwał do brunetki już od dobrych dziesięciu minut.
Dziewczyna w końcu zdecydowała się zatrzymać i poczekać na kolegę. Spojrzała na niego i zaczęła się śmiać, widząc, jak ten nie może złapać oddechu.
- To takie śmieszne? Biegnę za Tobą jak głupi!- krzyknął.
- Ale żeś się spocił- zaśmiewała się dalej.
- No i z czego się śmiejesz? Jesteś nienormalna!- powiedział. Nie pierwszy raz nazwał B "nienormalną", choć doskonale wiedział, jak to się skończy. Ona zrobi poważną minę i obrazi się na niego, a on będzie cały dzień za nią chodził i ją za to przepraszał.
- To Ty jesteś nienormalny- nie obraziła się i nie uciekła. Odgryzła się.- Spójrz na siebie. Latasz za mną, cały czas przepraszasz i jesteś na każde moje skinienie. Jaki chłopak tak się zachowuje? Albo jesteś głupi, albo czegoś ode mnie chcesz.- podsumowała.
Lenny głośno przełknął ślinę i poczuj jak jego młodziutka, męska duma rozpada się na sto drobnych kawałeczków. Zawsze uważał, że przyjaźń z Bandit polega na ciągłym dogryzaniu i robieniu sobie głupich żartów, a tymczasem okazało się, że on jest tylko wrzodem na chudej dupie panny Way i ona właśnie teraz postanowiła się go pozbyć. 
- No co tak patrzysz?- powiedziała- Może jeszcze się rozpłaczesz coo?- B udawała małe, smutne dziecko, które własnie wycierało łezki.
Lenny oderwał od niej swój nienawistny wzrok i uciekł. Po prostu uciekł. Nie wiadomo gdzie, bo w przeciwną stronę niż szkoła i przeciwną stronę niż centrum miasta. B miała teraz kompletnie gdzieś, co dzieje się w głowie Lenny' ego i gdzie poszedł. Znów nasunęła słuchawki na uszy i podreptała do szkoły razem z niepewnością.Czy może dzisiejszego wieczora będzie płakać nie z tęsknoty do matki, ale dlatego, że  najprawdopodobniej straciła przyjaciela. Jedynego. 



- Dzień dobry... Tak?... Bardzo się cieszę... Może pan przyjść... Tak nawet teraz...Będę czekał- Gerard zakończył rozmowę telefoniczną ze swoim klientem, który chciał nabyć od niego obraz. Teraz czekał na niego i strasznie się nudził. Powędrował więc do salonu w poszukiwaniu książki, której jeszcze nie miał okazji przeczytać. Podszedł do regału i wysuwał książki, jedna po drugiej. Nic specjalnie nie przykuwało jego wzroku. Żadnego interesującego tytułu, ani nawet jakiejś ciekawej okładki, na którą warto by było zwrócić uwagę. Nagle zaprzestał wykonywanej przedtem czynności i pochylił się by podnieść zdjęcie, które wypadło spomiędzy książek. Spojrzał na nie i przypomniał sobie. Lindsey. On. 1994 rok. Samotna łza spłynęła po jego bladym, aksamitnym policzku. To jedno zdjęcie ciągnęło za sobą następne sekundy, minuty, godziny, dni, miesiące i lata spędzone razem, ale 6 lat później miało swój koniec. 
- Przepraszam? Nikt nie otwierał i....-szatyn wychylił się zza ściany i uśmiechnął nieśmiało.
- Nic nie szkodzi.- Gerard obrócił się i szybko starł wąski, mokry ślad z policzka. Odłożył zdjęcie na półkę i podszedł do mężczyzny. 
Miał krótkie, brązowe włosy i miodowe, wyłupiaste oczy. Był kilka centymetrów niższy od Gerarda. W jego stroju przeważała czerń. Czarna kurtka, czarne spodnie, czarne trampki. Czerwona koszulka, to już coś. Podsumowując: Ta niewinnie wyglądająca, drobna osóbka wyglądała bardzo pociągająco w tych ciemnych, obcisłych łaszkach.
- Coś konkretnego pana interesuje czy chce pan obejrzeć wszystko?- Gerard przerwał, trwającą od kilku minut ciszę.- Niech pan idzie za mną- brunet zaczął prowadzić klienta do piwnicy, w której zrobił sobie dość sporą pracownię. 
- W sumie ten obraz nie jest dla mnie tylko dla mojej matki. Ona lubuje się w tych romantycznych scenach miłosnych tak jak te wszystkie babki, oglądające opery mydlane i Zone Romantica dzień w dzień- zaśmiał się cicho.
- Rozumiem, ale nie wiem czy mam coś takiego. Znacznie łatwiej byłoby, gdyby pana matka była fanką "Gwiezdnych Wojen"- uśmiechnął się- Ale oczywiście mogę wykonać coś na zamówienie. Nie ma problemu.- dodał. 
- Nie wiem co pan miałby namalować, ale wiem, że moja matka cholernie chce tego obrazu- powiedział.
- Może pana mama chciałaby swój portret? Ludzie lubują się teraz w takich rzeczach.- rzekł Way.
- Dobry pomysł, ale musiałbym do pana przyjść razem z nią.-szatyn unikał wzroku artysty i rozglądał się cały czas po pomieszczeniu. 
- No tak, to kiedy mogę się spodziewać?- zagadnął Gerard.
- Pasuje panu sobota?- zapytał, idąc za Gerardem, który prowadził go do drzwi wyjściowych.
- Pasuje- odpowiedział.
- No to zadzwonię do pana i umówimy się na konkretną godzinę- klient w końcu spojrzał na bruneta- I jeszcze jedno. Mów mi Frank- szatyn puścił Way' owi oczko.
- Dobrze, więc.... Nie zapomnij mamy Frank- szepnął i zamknął drzwi za wychodzącym gościem. 

____________________________________
TROLOLOL! Następna część. Przepraszam za wszystkie błędy, które tam występują. 
No i oczywiście... wszystkiego najlepszego seksowna trzydziestko piątko!
 < miłej masturbacji >

sobota, 7 kwietnia 2012

1. Only You.

Jest pierwszy part c : Dziwię się, że chciało mi się to przepisywać, ale jednak ;DD
Nie, Galaretko, to nie przez Twoje "podlizywanie się", ale to była jakaś motywacja XD
Czytajcie, komentujcie, obserwujcie i tak dalej i tak dalej...
Nie bójcię się. TO BĘDZIE FRERARD!
a przy okazji gratulację dla Franka i Jamii! Kochane Pysie <32

_____________________________________________________________


Pamiętam ten dzień. Pamiętam każdy szczegół. Dzień, w którym ją poznałem.
Jej czarne włosy opadające na blade, chude ramiona pokryte tatuażami i te tajemnicze spojrzenie, którym mnie prześwietlała. Jej wydatne, czerwone usta, w których od razu się zakochałem, a zaraz potem pokochałem ją całą. Moją małą, wredną buntowniczkę. Moją Lindsey. Nasz związek zaczął się po miesiącu naszej znajomości. Może to za szybko, ale zakochałem się jak głupi i oszalałem na jej punkcie, tak jak i ona na moim.
Mieszkaliśmy w przyczepie, chodziliśmy w byle czym, słuchaliśmy muzyki i jaraliśmy zielsko. Dzieci kwiaty.
Nie uznawaliśmy żadnych zakazów ani nakazów. Nie przestrzegaliśmy żadnych zasad. Żyliśmy na krawędzi i walczyliśmy o każdy dzień. Może brzmi to strasznie, ale my byliśmy kurewsko szczęśliwi, a kiedy na świecie pojawił się owoc naszej miłości, byliśmy jeszcze szczęśliwsi.
Bandit urodziła się 27 maja 1996 roku. Była małą i śliczną dziewczynką, która za nic nie chciała schodzić z kolan swojej mamy. Czasami myślałem, że kocha ją bardziej niż mnie, ale kiedy mała B śmiała się i ściskała mnie mocno za szyję, te niedobre myśli od razu ode mnie uciekały.
17 kwietnia 2000 roku moje szczęście miało się skończyć. Los tak chciał, przeznaczenie zapisane w gwiazdach czy coś w tym stylu.
Lindsey pojechała do swojej matki, a ja jako przykładny ojciec, czytałem bajki córce, a gdy skończyłem zadzwonił telefon. Odebrałem. Usłyszałem przeraźliwe dźwięki syren i słowa, które cały czas świdrują mi w głowie. Gdzieś głęboko w moim umyśle.  Nie będę ich powtarzał.
Lindsey już nie było. Była gdzieś po drugiej stronie. Nie, nie była w lepszym świecie. Lepszy świat mogłem dać jej tylko ja i Bandit. Dobrze wiedziałem, że nikt nie mógłby kochać jej tak mocno jak my i nikt nie mógłby jej dać tyle szczęścia co my.
Jest rok 2012. Mieszkam w New Jersey. Zrezygnowałem z życia w przyczepie, bo po tym co się stało moja córka potrzebowała normalności. Potrzebowała domu i własnego kąta. Chodziła do szkoły jak inne dzieci i rozwijała się dobrze, pomimo straty matki.
Często z nią rozmawiałem. To miało być jak terapia dla nas obojga. Mówiliśmy sobie wszystko, co leżało nam na sercu, by oczyścić się ze złych emocji. Innym rodzajem terapii była sztuka. Pisanie, malowanie, rysowanie, granie na instrumencie itp. Ja pisałem piosenki i rysowałem, co było również źródłem naszego utrzymania i bardzo cieszyłem się, że moje pasje zapewniają mi korzyści nie tylko duchowe, ale również materialne.
Bandit malowała i grała na pianinie i widziałem, jak bardzo ją to uspokaja i jak bardzo ukoiło jej ból przez pierwsze kilka lat, gdy nie mogło do niej dotrzeć, to że jej mamy już nie ma.
Po tym jak straciłem Lindsey nie uznałem, że wraz z nią odszedł sens moje życia, bo była nim Bandit- jedyna kobieta, którą będę kochał. Dla innej nie ma już miejsca.

~

-Pana córka ostatnio zrobiła coś, co nie powinno mieć miejsca.-poważny ton nauczycielki rozniósł się po klasie.
- Mianowicie?- zainteresował się Gerard, wlepiając wzrok w nauczycielkę i podpierając głowę na ręce.  
- Rzuciła kredą w pana dyrektora i nawet nie pofatygowała się by go za to przeprosić- odpowiedziała nauczycielka ani odrobinę nie zmieniając tonu głosu.  
Gerard nie odpowiedział, a na jego twarz wstąpiła nuta zdziwienia.
- Mam nadzieję, że porozmawia pan z córką o tym incydencie. Ma 15 lat i sama powinna wiedzieć, że takich rzeczy się nie robi- dodała kobieta.
- Porozmawiam z nią- zapewnił ją brunet i zasunął swoje krzesło. 
- Cieszę się, że się rozumiemy panie Way- nauczycielka uścisnęła dłoń mężczyzny- Może nie powinnam... ale może poszlibyśmy razem na kolację?- zaproponowała i próbowała zrobić uroczy uśmieszek niczym Ashley Tisdale, ale wyszedł jej wyszczerz a' la Demi Lovato. 
Gerard był zaskoczony, ale starał się to ukrywać, by nie zrobić kobiecie przykrości, gdy zobaczy, jak Way' owi wychodzą oczy z orbit, a na twarz wkrada się głupi uśmieszek. 
- Racja nie powinna pani- powiedział tylko i uśmiechnął się przepraszająco, po czym opuścił szkołę. 
Gdy prowadził samochód śmiał się sam do siebie, przypominając sobie, jak nauczycielka jego córki próbowała wyciągnąć go na randkę. Nie nazwała tego tak, ale to miała być randka. Bandit chyba wyprowadziłaby się do babci gdyby dowiedziała się z kim randkuje jej ojciec, ale nie będzie tak. Wszystko po staremu. Ojciec, córka i ich pies Crispy. 

- Bandit Lee Way!- wrzasnął Gerard, zawieszając kurtkę na wieszaku- Musimy porozmawiać- dodał nieco ciszej.
Po chwili Bandit zbiegła ze schodów, pytając ojca o co chodzi.
- Chodź do kuchni- rzekł brunet, a dziewczyna podążyła za nim do owego pomieszczenia. Po chwili oboje już siedzieli przy kuchennym stole. 
- O co chodzi?- B powtórzyła swoje pytanie.
- O ten incydent w szkole- rzekł Way.
- Jaki znowu incydent? Przecież nic nie zrobiłam.- naburmuszyła się.
- Czy oby na pewno nie rzuciłaś kredą w dyrektora? Hm?- upewniał się.
- Więc o to chodzi- B pokręciła głową- No tak rzuciłam, ale to nic strasznego- dodała.
- Dlaczego to zrobiłaś?- zapytał.
- Zarobiłam na tym 20 dolców u Lenny' ego- uśmiechnęła się.
- Jeżeli potrzebowałaś pieniędzy mogłaś przyjść do mnie, a nie obrzucać ludzi kredą- Gee pokręcił głową.
- Oj tato, to były moje pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze i bardzo dobrze wydane.Postawiłam Ci za nie kawę w Starbucks' ie- podsumowała. 
- To był ostatni raz rozumiemy się? Jak następnym razem będziesz chciała kupić ojcu kawę, to zaoszczędź- uśmiechnął się.
- No dobrze- zgodziła się i miała już iśc, ale widok podśmiewającego się pod nosem ojca zatrzymał ją na miejscu. 
- Co Cię tak śmieszy?- zapytała.
- Nie uwierzysz- pokiwał głową.
- Powiedz- rzekła.
- Ta Twoja nauczycielka. Ta taka bruneta z prostą grzywką w garsonce...
- Pani Shelwood?- przerwała.
- O właśnie! No to jak wychodziłem z klasy, to złapała mnie za rękę i powiedziała:"Może nie powinnam, ale może poszlibyśmy razem na kolację?"- naśladował ją Way i zaczął się śmiać, ale tym razem głośno.
- Co?! Miałeś rację tato, nie wierzę- wybałuszyła oczy.
- A nie mówiłem?- uspokoił się.
- Ale nie zgodziłeś się prawda?- zaniepokoiła się córka.
- Oczywiście, ze nie- odpowiedział jej. 
- No, a gdyby to była jakaś inna kobieta? Młodsza? Ładniejsza?- pytała, obawiając się odpowiedzi.
- Nie ważne jaka. Prócz Ciebie już żadnej przy mnie nie będzie.